Wysłany: Pon 02 Kwi, 2012 [F] Wszystkie odloty Cheyenne'a
czas trwania: 1 godz. 58 min.
gatunek: Dramat, Komedia
premiera: 16 marca 2012
reżyseria: Paolo Sorrentino
"Porywający", "wyśmienity", "na przemian – prześmieszny i wzruszający" – ten film to popis genialnego aktorstwa, dwukrotnego zdobywcy Oscara – Seana Penna. Trudny do rozpoznania pod burzą kruczoczarnych włosów, z uszminkowanymi na czerwono ustami Sean Penn zachwyca rolą ekscentrycznego rockmena. Tytułowy Cheyenne za sprawą jednego wydarzenia wyruszy w wypełnioną przedziwnymi zdarzeniami podróż życia i przekona się, że największy życiowy odlot, wciąż jest jeszcze przed nim. Najnowszy film Paolo Sorrentino wzbudził olbrzymie emocje w Cannes i otrzymał jedno z najbardziej prestiżowych wyróżnień festiwalu. Mieszanka fantastycznego humoru i gorzkiej ironii tworzy w filmie prawdziwie rockandrollowy emocjonalny koktajl.
Świetny film, dawno nie widziałem czegoś zagranicznego tak dobrze zrobionego. Ten film jest jak sinusoida, wzrusza, by po momencie rozbawić, a wielka w tym zasługa Sean Penn'a, który stworzył genialną kreację. Do tego świetna muzyka i nie wiesz jak minęły 2 godziny. Polecam
rabarbar [Usunięty]
Wysłany: Pon 02 Kwi, 2012
Byłem ,widziałem.rola Seana Penna genialna !!!!! A sam film...hmmm...no nie do końca kumałem o co biega,ale ja debilem jestem, więc nic dziwnego
„Wszystkie odloty Cheyenne’a”, czyli kolejna nieuprawniona inwencja człowieka, odpowiedzialnego za to, pod jakim tytułem film MUST BE THE PLACE ukaże się w Polsce.
Film oceniłam na 9,5/10, klasyfikuję go jako arcydzieło i wrzucam na półkę obok ”The man who stare at goats”. Chyba najprościej będzie zacząć od takiego właśnie podsumowania. Film aż się prosi o wytyczenie ścieżki interpretacyjnej, odnalezienia czytelnej symboliki, odniesienia opisywanego zjawiska do symptomu Piotrusia Pana. Był jednak na tyle wyjątkowy, że jego recenzja też nie będzie typowa. Chcę się bowiem skupić na elementach, które wywarły na mnie największe wrażenie. A miarą jego skali niech będzie huk, z jakim szczęka opada na podłogę.
Przede wszystkim ujęcia, zdjęcia, sceny. 97% była właśnie arcydziełem. Dominowała symetryczność. Każda mogłaby stać się okładką filmu, każde ujęcie mogłoby konkurować z najlepszymi obrazami na prestiżowych wystawach fotograficznych. Pierwszy raz w życiu się z czymś takim spotkałam. Na taką skalę. Za każdym razem, kiedy myślałam: to była najlepsza scena, jak grom raziła mnie swoim kunsztem kolejna. Cudne.
Po drugie sentencje, jakie wypowiadali filmowi bohaterowie. Wiele z nich było naprawdę dobrych, niezwykłych, przydatnych, skłaniających do refleksji i moralizujących w sposób pożądany. Nie były to teksty patetyczne i odrealnione. Oto dwie z nich, które uważam za genialne:
„Niezauważalnie wychodzimy z wieku, kiedy mówimy „takie będzie moje życie” i zaczynamy mówić „takie jest moje życie””.
„Można umrzeć na milion sposobów. Najgorszy to ten, kiedy jeszcze żyjesz”.
Na trzecim miejscu stawiam humor. Był bardzo, ale to bardzo specyficzny i nie wynikał z filmowych sytuacji, a z zabiegów twórcy. Reżyser zabawia się kosztem widza, niejednokrotnie wystrychnie go na dudka. Scena, która jest dla mnie hitem to noc, kuchnia w domu nauczycielki i Cheyenne pod ścianą pełną noży i tasaków.
Ostatni wyróżniony element należy do części fabularnej. To dominująca prostota, która wynika z odpowiedzi na pytanie o to, co autor miał na myśli. Sam film opowiadał przede wszystkim o granicy pomiędzy dzieciństwem a dorosłością, a ściślej rzecz biorąc, o subiektywnym poczuciu tejże granicy. Przez większość filmu mniej więcej pięćdziesięcioletni bohater przynależy do sfery dzieciństwa, w której brak wyuczonych skrupułów i ogłady. Z dziecinną bezpośredniością zadaje ludziom najprostsze, fundamentalne pytania. A oni, zdumieni nie potrafią znaleźć na nie odpowiedzi.
Nie mogę nie wspomnieć o absolutnie wybitnej kreacji aktorskiej Seana Penna. To było coś niesamowitego. Jedynym minusem, który wpłynął na to, iż nie przyznałam filmowi maksymalnej liczby punktów była dynamika. Kompatybilna z obrazem, jednak ciut zbyt słaba.
auto: ...bus
silnik:: jest
moc: jestkm Pomógł: 167 razy Dołączył: 03 Cze 2007 Skąd: z dupy
Wysłany: Sob 07 Kwi, 2012
Wróciłem właśnie z kina. Szczerze mówiąc mocno się rozczarowałem - film jest momentami naprawdę nudny. Faktem jest, że są momenty zabawne i smutno-refleksyjne, ale jakoś dominującym uczuciem jest nuda. Po pierwszych 30 minutach zerkałem na zegarek. Spory plus to Sean Penn w roli tytułowej. Jak dla mnie 4-5/10.
Wróciłem właśnie z kina. Szczerze mówiąc mocno się rozczarowałem - film jest momentami naprawdę nudny. Faktem jest, że są momenty zabawne i smutno-refleksyjne, ale jakoś dominującym uczuciem jest nuda. Po pierwszych 30 minutach zerkałem na zegarek. Spory plus to Sean Penn w roli tytułowej. Jak dla mnie 4-5/10.
Cóż, co kto lubi
Ja, ani znajoma z którą byłem na zegarek nie spoglądaliśmy.
Mnie osobiście fabuła się podobała, byłem ciekaw jak to się skończy
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach